Piękna i Bestia: Opowiedziana na nowo najpiękniejsza historia Disneya
Studio Walta Disneya znalazło świetny pomysł na przedłużanie daty ważności swoich flagowych animacji. Od niedawna ochoczo tworzy ich aktorskie adaptacje, kręcone w duchu fotograficznego realizmu i dosłownie „ożywiające” rysunkowych bohaterów i ich świat. Ostatnio przywrócono w ten sposób do życia „Królewnę Śnieżkę” (w filmie „Czarownica” z Angeliną Jolie), „Księgę Dżungli” i „Kopciuszka”. Teraz przyszedł czas na „Piękna i Bestię”. Film trafił do polskich kin 17 marca.
Jako inspiracja dla kina baśń o Pięknej i Bestii sprawdza się nader dobrze. Jej liczne ekranizacje wręcz trudno zliczyć. Żadna z nich jednak nie osiągnęła takiego rozgłosu i ponadczasowej sympatii, jak ta opowiedziana przez Disneya.
Piękna i Bestia w interpretacji Disneya
Disneyowska interpretacja baśni weszła na ekrany w 1991 roku i z miejsca osiągnęła ogromny sukces. Jego miarą niech będzie fakt, że jako pierwsza animacja w historii, zdobyła nominację do Oscara w kategorii najlepszy film. I choć główna statuetka powędrowała gdzieś indziej (tamtego roku za najlepszy film uznano „Milczenie owiec” Jonathana Demme’a), to „Piękna i Bestia” również stanęła na podium, wyróżniona za najlepszą muzykę i najlepszą piosenkę ("Beauty and the Beast” w wykonaniu Céline Dion i Peabo Brysona). Słusznie zresztą. Soundtrack z filmu zrobił ogromną karierę także na deskach brodwayowskiego teatru. I wciąż brzmi świeżo i pięknie.
W Polsce „Piękna i Bestia” zyskała status kultowej nie tylko dzięki kinu, ale również obiegowi kaset VHS. Opowiedziana głosem lubianego lektora, Tomasza Knapika, stała się jedną z ukochanych disneyowskich historii całego, wychowywanego w latach 90-tych pokolenia.
Baśń wiecznie żywa
Piękna i Bestia wróciła do kin 26 lat od premiery oryginału. Realizacją aktorskiej adaptacji zajął się Bill Condon, twórca doświadczony zarówno w musicalowej konwencji, jak i w romansie fantasy - scenarzysta „Chicago” i reżyser „Dreamgirls”, a także drugiej części „Sagi Zmierzch: Przed świtem”. Właściwy człowiek na właściwym miejscu? Wydaje się, że tak. Condon podszedł do oryginału z szacunkiem, odwzorowując każdy, nawet najmniejszy element animowanej wersji. I tak, na naszych oczach ożywają - pałac bestii i mówiące przedmioty: zegar, imbryk, lichtarz czy miotełka do kurzu, no i oczywiście sama Bestia. W jej rolę wcielił się Dan Stevens, sympatyczny aktor znany m.in. z brawurowego „Gościa” oraz jednego z nowszych seriali Netflixa, „Legionu”. CGI spełnia się w filmie aż miło, dokonując cudów – animacja na naszych oczach staje się wyjątkowo rzeczywista, tym samym bardziej mroczna, posępna niż oryginał. Jak przystało na opowieść o Bestii.
Na osobną uwagę zasługuje odtwórczyni głównej roli, Emma Watson, która wydaje się Bellą wręcz wzorcową. Delikatna, dobrotliwa, słodka jak w oryginale, zaangażowana bibliofilka. Na ekranie widzimy ją nie tylko w tych samych sukienkach, które nosiła jej rysunkowa poprzedniczka, ale obserwujemy również te same gesty, te same miny. Głośno też o odtwórcy głównego czarnego charakteru, Gastona, w którego postać nad wyraz przekonująco wcielił się Luke Evans, znany z takich filmów, jak: „Hobbit”, „Immortals: Bogowie i herosi 3D”, „Starcie tytanów”, „Trzej muszkieterowie” czy „Dziewczyna z pociągu”. Aktor doskonale odnalazł się w roli czołowego disneyowskiego narcyza, seksisty i manipulanta.
W ślad za oryginałem
Nowa wersja „Pięknej i Bestii”, mimo że stąpa krok w krok za oryginałem, rozszerza nieco postać głównej bohaterki, a także całe uniwersum, które ją otocza. Już sam fakt, że oryginalna animacja trwała ledwie półtorej godziny, zaś film aktorski przekracza dwie godziny seansu, daje sygnał, że materiału tym razem jest więcej. Mimo to wierność oryginałowi pozostaje zachowana. Niektórzy uznają to za zarzut (wszak reinterpretacje dawnych historii, przefiltrowane przez soczewkę współczesności i dostosowane do aktualnych tematów, problemów i ważnych kwestii, zwykle wzbudzają wśród publiki więcej emocji niż wierne naśladownictwo), dla innych ta dobroduszna staroświeckość baśni okaże się plusem. Choćby przez wzbudzenie czystej nostalgii i hołd oddany dawnym historiom i wartościom – bez udziwnień, mrugnięć okiem, ironii i ukłonów w stronę tego, co nowoczesne. Nowa „Piękna i Bestia” jest zatem baśnią w starym stylu, tyle że wskrzeszoną za pomocą dobrodziejstw nowych technologii.
A więc wciąż kochamy baśnie
Powszechne zainteresowanie nową „Piękną i bestią” dowodzi kilku rzeczy. Po pierwsze: moda na retellingi - sięganie do tego, co już było, oglądanie się wstecz i wzbudzanie nostalgii - wciąż ma się dobrze. Po drugie: mimo pędzącej na łeb i szyję nowoczesności, wciąż lubimy to, co już znamy. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki lubi się piosenki, które już gdzieś się słyszało. Po trzecie zaś: baśnie są nieśmiertelne. Nigdy się nie starzeją.
źródło: http://joemonster.org
Brak komentarzy, bądź pierwszy - skomentuj powyższy tekst.